Kluczem do szczęścia jest możliwość kierowania własnym życiem. ?Konieczność stosowania się do czegoś może być niszczącym doświadczeniem” – twierdzi nowojorski badacz stresu Bruce
McEwen. I nie chodzi tylko o to czy ludzie zdają się na swój los (jak bezrobotni z Marienthal), czy na innych – brak kontroli nad własnym życiem dostarcza ciągłego stresu. Nie ma wtedy co myśleć o dobrym zdrowiu, że nie wspomnę o samopoczuciu.
Stres związany z bezradnością przeżywamy nawet w zupełnie błahych sytuacjach: choćby na lotnisku, kiedy dowiadujemy się, że z przyczyn technicznych nasz lot się opóźni. I mimo że nic się nie stanie, jeśli dotrzemy tam, dokąd się wybieraliśmy odrobinę później ani nie przyspieszymy usuwania usterki w samolocie, a co za tym idzie nasza złość jest absolutnie bezcelowa, to i tak się denerwujemy. Taki jest właśnie wynik bezradności.
To bardzo stare dziedzictwo ewolucji. Robert Sapolsky zaobserwował w Serengeti, że niższe rangą pawiany cierpią tylko dlatego że muszą podporządkować się przywódcom stada. I chociaż nie odczuwają braku pożywienia – w Serengeti wystarcza go dla wszystkich – stan ich zdrowia jest tym gorszy, im niżej stoją w hierarchii (w ich krwi krąży więcej hormonów stresu, częściej są chore i wcześniej umierają).
U ludzi nawet bardzo subtelne i powszechne formy podporządkowania mogą na długi czas wpływać na samopoczucie i zdrowie. Istnieją na to liczne dowody. Na przykład w NRD było znacznie mniej możliwości wyboru niż w RFN, a obawa przed samowolą państwa powszechna. Jak się okazało, uczucia bezsilności wyrażały się nawet w mowie ciała. Psycholog Gabriele Oettingen porównała w 1986 roku ze sobą ?body language” bywalców podrzędnych knajp w Zachodnim i Wschodnim Berlinie. Okazało się, że po stronie NRD uśmiechano się ponad trzy razy rzadziej. Jeszcze wyraźniejsze różnice były w pozycji ciała, którą zdaniem Oettingen, wyrażano wiarę we własne siły czy też przygnębienie i to nie tylko dlatego że w Berlinie Wschodnim większa była konsumpcja napojów wyskokowych. Mianowicie w Berlinie Zachodnim co drugi bywalec knajp siedział lub stał wyprostowany, a we Wschodnim zaledwie co dwudziesty.
W swojej pracy odczuwamy z reguły tym Większą kontrolę naszej aktywności, im niższą zajmujemy pozycję w hierarchii.
Badanie przeprowadzone na zlecenie rządu brytyjskiego wśród ponad dziesięciu tysięcy urzędników ujawniło, że ma to negatywny wpływ na zdrowie (pokrywa się to również z wynikami badań Sapolsky’ego na pawianach). Wyraźne różnice można było zauważyć już na poziomie szefa urzędu i kierownika głównego działu. Urzędnicy niższego szczebla trzy razy częściej niż ich szefowie chodzili na zwolnienie lekarskie i choć trudno w to uwierzyć, umierali też trzykrotnie częściej. Przy czym różnice w ich dochodach były relatywnie małe, a ponadto wszyscy byli pod opieką tej samej państwowej służby zdrowia. Fizyczne czynniki modyfikujące prawdopodobieństwo zgonu, takie jak odżywianie, sport czy palenie, nie tłumaczą tak różnego stanu zdrowia urzędników. Przyczyną zatem musi być niższe miejsce w hierarchii, a co za tym idzie prawo zróżnicowanego stosunku do pracy. Im niżej byli w hierarchii, tym częściej podczas rozmowy używali zwrotów świadczących o bezsilności: ?Decyzje podejmuje ktoś inny” albo ?Sam niestety nie mogę zdecydować”33.
Już nawet niewielki wzrost samostanowienia może uczynić ludzi szczęśliwszymi, a nawet wydłużyć ich życie. To wniosek z obserwacji poczynionych w amerykańskich domach starców, gdzie zachęcano pensjonariuszy, żeby sami decydowali o szczegółach dnia codziennego34. Mogli sobie teraz sami wybierać menu, podlewać kwiaty, a zamiast codziennej przejażdżki autobusem na kawę, wolno im było wybrać jakiś inny cel ?wycieczki”. Te niewielkie zmiany zdziałały cuda, bowiem pensjonariusze stawali się coraz bardziej odpowiedzialni, częściej spotykali się na pogaduszkach, rzadziej chorowali, a ponadto twierdzili, że są bardziej zadowoleni z życia. A przede wszystkim o połowę spadła ich umieralność. Wesołe jest życie staruszka.
Pensjonariusze czuli się tym lepiej, im większym zaufaniem obdarzał ich personel, a tym gorzej, im mniej od nich zależało. Gdy odwiedzali ich studenci, polepszał się stan zdrowia wszystkich mieszkańców domu starców, ale najlepiej czuli się ci, którzy sami wyznaczali sobie czas odwiedzin.